Może i nie będzie obwodnicy, ale istnieją inne możliwości. W Sekretnie Ukrytym Wielkim Archiwum Lapsusów Koherentnych Inaczej, znalazłem tajemnicze teksty (fragmenty) mogące rzucić pewne światło na wzmiankowany temat (w archiwum są również fragmenty na inne tematy). Anonimowy autor swoje pamiętniki tytułuje "Sen szulera".
...i znowu mój niespokojny umysł, ciągle poszukujący nowych wyzwań, zmagał się z kolejnym problemem gnębiącym ludzkość. Właśnie przed chwilą otworzyłem się na kwantowe wibracje superstrun, wiedząc że łącząc się w ten sposób ze wszechświatem, usłyszę krzyk cierpiących istot pragnących, by ktoś zajął się ich ciężką dolą. Nie musiałem długo czekać, by zdać sobie sprawę, że nie muszę daleko szukać. Mieszkańcy mojego grodu zawodzili z bólu, cierpiąc niewysłowione katusze pozbawieni istnienia miejskiej obwodnicy. Problem był lokalny, ale przecież tak samo wymagający mojego wspaniałomyślnego działania. Zacząłem analizować sytuację. Odpowiedzialni za drogi ministerialni urzędnicy umyli ręce, bogobojni politycy jak zwykle nie stanęli na wysokości zadania a ewentualne komitety protestacyjne, choć wielce medialne, z reguły nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Pozostała już tylko jedna instancja.
Przed laty moja droga ciotunia, która parała się tajemnymi naukami, jasnowidzeniem, tarotem i innymi hokusami-pokusami powiedziała mi: "Kiedyś wpakujesz się w wielkie kłopoty. Twoje wielkie serce i altruistyczna potrzeba pomagania innym doprowadzą do tego, że będziesz potrzebował pomocy ze strony sił, do których nie zwróciłby się statystyczny prawdziwy Polak. Wykorzystaj to w ostateczności, mój wspaniały, skromny, cudownie mądry, bohaterski siostrzeńcze, aj waj!". I przekazała mi zaklęcie przywołujące mroczne, szatańskie siły. Miałem zamiar teraz skorzystać z tego tajemnego czaru, bowiem problem, przed którym stanąłem, zdawał się być możliwy do rozwiązania tylko przez moce piekielne.
Wziąłem plan miasta (moja niebywała intuicja podpowiadała mi, że może się przydać), udałem się na rogatki miasta i bez najmniejszego lęku wypowiedziałem stosowne słowa wykonując jednocześnie odpowiednie gesty. Czyli poczwórne salto zwieńczone szpagatem. Błahostka!
Wszystko odbyło się tak, jak można było się tego spodziewać. Huknęło, błysnęło i przede mną zjawił się osobnik, który całą swoją powierzchownością zaświadczał, iż nie przybył z wonnych sfer anielskich. Spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem i szybko pożarł wadowicką kremówkę, którą ściskał w jednej ze swoich licznych pazurzastych, symetrycznie rozmieszczonych łap.
- Nie ma więcej - powiedział sznapsbarytonem z przyciętą skalą oraz nutą inteligenckiej dekadencji ale i niewymuszonej nonszalancji. - Poza tym są tłuste, niezdrowe i powinny nazywać się napoleonki.
Coś w jego posturze i wymowie, kazało mi przyjrzeć mu się uważniej.
- Bubuś, to ty? - zapytałem głosem drżącym ze wzruszenia.
- Jeśli pytasz się, czy ja to ja, to pewnie, że ja. Bo co? - odparł diabelski pomiot kierując na mnie wszystkie oczy, organy wzrokowe, zmysłofluidy i sensoczułki.
Poczułem się wszechstronnie spenetrowany. Było to całkiem przyjemne, wszak zmysłowe, przeżycie.
- A to ty?! - tym razem zakrzyknął Bubuś (chyba już wspominałem, jak zawarłem znajomość z tym kosmitą, a jeśli nie, to zrobię to przy innej okazji).
Nie pozostało mi nic innego, jak odpowiednio podtrzymać, tę wielce obiecującą inteligentną rozmowę:
- Pewnie, że ja, twój dozgonny i bezinteresowny przyjaciel! Ale co ty wyprawiasz i skąd ten wygląd?
- Prawdziwy przyjaciel, od razu od bydląt...
- Jakich bydląt? - zdziwiłem się. - Niedosłyszysz? - domyśliłem się.
- Trochę szwankuję sensorycznie. Śpiesząc tu na twoje wezwanie, przelatywałem akurat obok eksplodującej supernowej i trochę mnie poturbowało. Chodzi o wygląd? To uwiarygodnienie wizerunku. Istoty niższego rzędu potrzebują wizualnego potwierdzenia zaistniałej sytuacji. Oczywiście to nie dotyczy ciebie - powiedział mój pozagalaktyczny druh i zdjął z głowy plastikowe migające na czerwono rogi, zzuł drewniane butokopytka i odpiął czarne lateksowe nietoperzowe skrzydła. Ogonów nie odłączył, bo obydwa (tylny i przedni) byłe jego własne.
- Kryzys, przyjacielu - zaczął wyjaśniać sytuację Bubuś - w mojej i dwustu czterdziestu ośmiu sąsiednich galaktykach. Każdy dorabia jak może. Ja załapałem się na czarci pomiot. Ale nie będę się użalał nad sobą. Mów czemu mnie sprowadziłeś.
Postanowiłem od razu przejść do rzeczy.
- Chodzi o obwodnicę - wyjaśniłem.
- Że co?
- Obwodnicę. Ma biec dookoła miasta - doprecyzowałem.
- Czego to ludzie nie wymyślą. Dziwne, ale w porządku. Zrobi się. Wiesz jednak, że jako piekielny sprawca żądań, muszę zażądać zapłaty. Ale ze względu na starą przyjaźń cena nie będzie wygórowana.
- Żądaj - powiedziałem głośno, wiedząc całym swoim jestestwem, że niezależnie od wysokości ceny, będę musiał sprostać temu wyzwaniu. Choć znając jego pokręcone poczucie humoru, potrzeby seksualne (sześć płci, to nie przelewki) oraz skłonność do wywoływania sytuacji nie zawsze komfortowych dla jego interlokutorów, postanowiłem podwoić czujność.
Bubuś spojrzał mi głęboko w oczy (specjalnie dla mnie wyłączając czterdzieści osiem swoich pozostałych zmysłów, bo wiedział, że nawet ja, jednostka wybitnie predysponowana, mógłbym nie wytrzymać nagromadzenia pozaludzkich bodźców) i wycedził z miną kosmicznego gracza:
- Kontakty do stu super fajnych ziemskich lasek.
Wytrzymałem jego spojrzenie. Bubuś, drogi kosmiczny palancie, gdybyś lepiej znał gatunek ludzki (a konkretnie tak wymagającego przeciwnika jak ja), to wiedziałbyś, że zwężenie źrenicy o jedną milionową milimetra, jest oznaką blefu. Zatem rozegrałem to z pokerową twarzą.
- Ale nie dziewice - zalicytowałem.
- Zgoda - odparł Bubuś, a ja spostrzegłem, że z jakiegoś powodu odebrał to z ulgą.
Clint Eastwood byłby ze mnie dumny. Sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni i wyciągnąłem notes z adresami i numerami telefonów uwielbiających mnie laseczek. Sto kontaktów? Oddziewiczonych? Taniocha.
Przekazałem je mojemu "szatanowi".
Choć wiedziałem, że Bubuś wywiąże się ze swojego zobowiązania, to ze zwykłej ciekawości, postanowiłem dowiedzieć się czegoś na temat przejścia od słów do czynów.
- Możesz mi teraz zdradzić jak zamierzasz dokonać natychmiastowego poprowadzenia dookoła mojego miasta obwodnicy?
- Czego? - mój przyjaciel chyba grał na zwłokę.
- Obwodnicy!!! Dookoła... tędy... teraz tutaj... potem tędy... łukiem tutaj... następnie tędy - wymachiwałem rękami oraz pokazywałem na planie miasta (a nie mówiłem!).
- Nie musisz krzyczeć. Załatwione. Sprawa właściwie jest prosta, tym bardziej, że swojej zdalnej pomocy udzieli mi Latający Potwór Spaghetti. Już się z nim połączyłem nicią mentalną.
- To on istnieje?! - coś we mnie załkało i nie wiedziałem do końca, czy to pełne ulgi uczucie wynikające ze zrozumienia poczucia humoru wszechświata, czy nagle zdobyta wiedza na temat otaczającej nas przerażającej rzeczywistości.
- Oczywiście, że istnieje. Jeszcze mało wiesz o kwantowych możliwościach naszego uniwersum. I mam na myśli wszystkie jego aspekty - pionowe, poziome, skośne, temporalne, równoległe i jaki tylko istnieją - jest w stanie ukonkretnić, urzeczywistnić i pomieścić wszelakie wytwory umysłowe jakichkolwiek rozumnych istot.
W tym momencie przypomniałem sobie o wyobrażeniach związanych z płcią odmienną, których dopuściłem się swego czasu (ale tylko w wieku młodzieńczym) i zarumieniłem się. Gdzieś tam w kosmosie... no nieważne.
- Zatem co, szast-prast i już? - starałem się zgłębić temat.
- Świetnie powiedziane, właśnie tak, szajs-plask i... gotowe! - zakrzyknął nie wiedzieć czemu rozentuzjazmowany Bubuś.
Spojrzałem na miasto i już wiedziałem skąd wziął się entuzjazm mego przyjaciela. Dookoła wiła się, kilkunastometrowa w przekroju, pulsująca i oślizgła organiczna rura. Opasywała naszą aglomerację ścisłym okręgiem, którego szerokość i wysokość nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Byliśmy odcięci od świata przez grubaśną kiszkę, która kończyła się workowatym wypustem. Mocno pulsującym i jakby mającym za chwilę eksplodować.
- To chyba to, czego pragnąłeś - zakrzyknął Bubuś - plus gratisowy bonus, specjalnie dla ciebie! Odczytałem z twoich spragnionych myśli.
A potem szatański kosmita zniknął.
Nigdy nie ulegam panice, ale wtedy skóra lekko pomarszczyła się na moim aksamitnym zadku. Końcowy wypust wibrował coraz szybciej i intensywniej. Był monstrualnie wielki i za chwilę miał eksplodować. Jeeebut!!! Potężny dźwięk wstrząsnął okolicą a z otworu wieńczącego gigantyczny worek do atmosfery wystrzeliła bursztynowa mgiełka, która osiadła na wszystkim dookoła. Włącznie ze mną. W pierwszym odruchu zareagowałem obrzydzeniem, wstrząsając się i wycierając twarz. Lecz już za chwilę, mimowolnie poczułem smak tego, co spływało mi po policzkach. To było wspaniałe. Wyborne! Mój ulubiony dwunastoletni trunek (marki nie zdradzę - tu lokowanie produktu nie przejdzie), tryskał nieustającą wiązką i obdarzał swoim szczodrym strumieniem mieszkańców miasta.
A niech cię, kosmiczny brachu, ty galaktyczny szatanie, ogłuszony supernową. Nie odróżniasz obwodnicy od okrężnicy z dodatkiem odbytnicy? Ale właściwie wywiązałeś się z zadania. Bowiem już wkrótce TIR-y przestaną rozjeżdżać nasze ulice. Ze względu na brak obwodnicy, ale i istniejące opary alkoholu. A samo miasto i jego mieszkańcy zaczną czerpać profity ze statusu miejscowości uzdrowiskowej czyli ze sprzedaży wysokogatunkowego trunku po przyzwoitej cenie. Oczywiście jako beneficjent Bubusiwego bonusu, przejmę lwią część zysków. Ale tylko dlatego, by spożytkować je dla dobra ludzkości. Tak czy siak, świetnie wpiszemy się do statusu strefy proekologicznej, która powinna cechować miejscowości z naszego regionu. Jedni szczycą się swoimi wodami mineralnymi, a drudzy... tym co mają.
A hasło: "Już nie chcemy obwodnicy, mamy whisky z okrężnicy" stanie się nie tylko naszym okrzykiem bojowym, ale i powodem do dumy.
Zatem kolejny problem gnębiący ludzkość (lokalną, ale zawsze to coś) został rozwiązany. Wiwat ludzkość! Wiwat ja!!!