Ponieważ na bliżej nieokreślony czas jestem "odmotoryzowany", rowery pozostawiam zboczeńcom (wszak wymagają wysiłku fizycznego, a to już domena masochistów) a nogami bez wątpienia nie pójdę na jakieś zadupie (przecież to za Kauflandem - to w ogóle jeszcze Suwałki?), zatem własnymi oczami owego cuda nie widziałem (obejrzałem forumowe fotki i na niebywalesuwalki.pl), ale i tak się wypowiem. Noka może (też nie widział), to i ja mogę.
Jako wielki admirator suwalskiego festiwalu bluesowego, gdy tylko usłyszałem o mającej powstać instalacji promującej to artystyczne wydarzenie, wielce się ucieszyłem. Ale jako stary rep, doświadczony w pewnych sprawach wyga, poczułem jednocześnie pewien ból z tyłu czaszki. A to mój nieomylny znak, który wskazuje, że miało być dobrze, a wyjdzie jak zawsze. Łatwo się domyślicie, że z powodu istniejącej rzeczywistości oraz otaczających nas ludzi, łeb napiernicza mnie bezustannie. Stąd stała konieczność korzystania z dobrodziejstwa sprawdzonych, przynoszących ulgę, lekarstw. Ale wracajmy do tematu.
Mam takie chińskie ustrojstwo. Taki jakby plastikowy kijaszek. Z jednego końca - łyżka do butów, z drugiego - łapka do drapania, powiedzmy pleców (oj, to je dobre, dobre...). Dorzućmy do tego radziecki otwieracz do konserw oraz lubieżny sen naćpanego kubisty o żyrafie - potrząśnijmy, wymieszajmy, powiększmy i umieśćmy na obskurnym betonowym postumencie pełnym wystających śrub. I co otrzymamy? Bingo!
A przecież wizualizacje wyglądały o niebo lepiej. Gdzieś zniknęły proporcje, detale (np. spiralka logo) nadające wyjątkowy charakter, jakość wykonania i, jak podejrzewam, właściwe materiały. Pozostał pośpiech i chęć zdążenia na rozpoczęcie imprezy.
A może to kolejny przejaw mojego środkowoeuropejskiego malkontenctwa z kroplą semickich naleciałości? A może całkiem zrozumiałe pragnienie, by wszystkie elementy lubianego wydarzenia były dopracowane i na odpowiednim poziomie? Przecież lubimy zanurzyć się w ten lepki lipcowy wieczór (przechodzący w chłodnawą noc lub lekko nieprzytomny świt) i otoczyć się pulsującymi, rozwibrowanymi, ale jakże harmonijnymi dźwiękami. Może na co dzień słuchamy innej muzyki, ale na te dwa dni (piątek i sobota, bo vipowskiego czwartku nie liczę) zanurzamy się i płyniemy. Bo jest fajnie, bo u nas, bo są ludzie co chcą i potrafią, a do tego troooochę piwa i dobre towarzystwo... Może być szampański nastrój, może być nostalgiczny splin - jest dobrze. Odbiegłem o tematu? A może nie?
I jeszcze jedna sprawa. Noka wyciągnął mi ją właściwie z paszczy i zgadzam się całkowicie z jego spostrzeżeniami. Lokalizacja. No dobra, ale gdzie? Wersja robocza: czas na rewolucyjne zmiany, porzućmy zaprzeszłe miazmaty. Przetopmy zegar słoneczny na suwale, a na to miejsce nich stanie la guitarra.
A poza tym, lato i takie tam, i coś nudnawo na forum... ziew... ziew...