Rejs po mazurach - czerwiec 2008 r.
Na otwarcie sezonu żeglarskiego 2008 wybrałem sie ze swoją "paczką" na mały rejsik po Mazurach. Przygotowanie zaczęły się od znalezienia firmy czarterującej jachty. Standardowo wykonałem telefon do Tiga Yacht w Sztynorcie, skąd braliśmy łajbę w zeszłym roku. Okazało się, że już wszytsko mają zarezerwowane. Wybrałem więc firmę z
Katalogu , która okazała się strzałem w dziesiątkę.
W tym miejscu mała reklama, na którą w pełni zasłużyli.
Frima nazywa się
URKII-YACHT Czarter Mazury i oferuje czartery w bardzo atrakcyjnej cenie. Zapłaciliśmy za 3 dni - 300 zł, wydanie jachtu przebiegło szybko i bez zbędnych formalności i co najważniejsze łódź można było odebrać rano a oddać wieczorem (a w większości firm jest odwrotnie i "ucieka" jeden dzień).
Oto nasza krypa -
Fortuna 23 , zacumowana w Sztynorcie na tzw. kejach rezydenckich - skąd startowalismy
W tym roku również podłączylismy się pod klub żeglarski z Białegostoku, który organizował własny rejs, więc odpadły formalności związane z wcześniejszą rezerwacją miejsc przy kejach opłatach za Wc i temu podobne. Pierwszy przystanek - nocleg miał być w ośrodku Wiking na przystani w miejscowości Kal i taki właśnie obraliśmy kurs. Wiaterki niestety były słabe

Dopiero na Mamrach powiało na tyle dobrze, że nie było juz czasu na robie zdjęć i obijanie się po burtach. Na wieczór dotarliśmy na miejsce. Przystań Wiking w Kalu jest świetnie przygotowana do obsługi żeglarzy, zarówno pod wględem cumowania jachtów (zatoczka osłonięta od wiatru, duża głębokość przy kejach) jak i organizacji rozrywki. Wieczorek zapoznawczy rozpoczął się bardzo miło, po czym nagle obudziłem się następnego ranka z bólem głowy

. Ale za to jakie mi ładne fotki wyszły:
Następny dzien to pływanie po Mamrach, kąpiele i takie tam się chłodzenie

. Po południu włączyli wiatr i w końcu można było poczuć frajdę z żeglowania. Kolejny nocleg to przystań w Kietlicach. O ile zaplecze było świetne, to przystań beznadziejna. Wąskie pomościki, malo miejsca, bardzo płytko ( wiele jachtów "stawało" na mieczach przy podejściu) i nieprzyjemny silny wiatr dopychający do "portu".
Na zdjęciu tego nie widać, ale do tych jachtów na przeciwko można spokojnie dojść "po wodzie" bo głębokość była do pasa.
Dalej to już standard: bar - mecz - ognisko - szanty - integracja - poranny ból głowy.

I okazało się w regatach zajęliśmy ostatnie miejsce (to były jakieś regaty? ).
Potem śniadanie mistrzów (RedBull + aspiryna + zupka w proszku) i powrót - na silniku bo znów nie wiało.

To tyle. Ahoj i do zobaczenia na fali.
